top of page
Zdjęcie autora: Paulina BaranowskaPaulina Baranowska

Zaktualizowano: 15 lip 2024

Naszą wyprawę zaczęliśmy z piątku na sobotę w nocy.

Z domu wyjechaliśmy o 2:30 i mieliśmy do pokonania trasę Złocieniec- Katowice.

Następnie lot samolotem Katowice- Abu Zabi , który trwał około 6h. Czekała nas nocka na lotnisku, ponieważ mieliśmy za mało czasu, żeby skorzystać

z hotelu. Następny lot Abu-Zabi - Biszkek( Kirgistan )mieliśmy o 8:00 rano .

Czas lotu to ponad 3,5 godziny.

To był 60 lot w życiu Matyldy oraz 48 kraj .



Dzień 1

Po wylądowaniu wymieniliśmy dolary na Som, zakupiliśmy karty SIM i wynajęliśmy taxi, po czym pojechaliśmy do wypożyczalni po samochód .

Auto jakie wynajęliśmy to toyota Fortuner 4x4.🚗 Okazało się, że zabraliśmy ze sobą nieważne międzynarodowe prawo jazdy 😊

Po dokonaniu wszystkich formalności ruszyliśmy na pierwsze zakupy do centrum handlowego w stolicy Kirgistanu .

Następnie zobaczyliśmy najważniejsze miejsce w stolicy- Plac Zwycięstwa i wiele innych atrakcji. Nasz hotel okazał się być zlokalizowany w spokojnej dzielnicy Biszkek.






Dzień 2


Rano po śniadaniu ruszyliśmy w stronę Burana Tower. Mieliśmy do pokonania jakieś 1,5h - koszt wejścia 170 Somów od osoby. W kasie przy zakupie biletów, otrzymaliśmy pamiątkowe znaczki. Burana Tower to muzeum archeologiczne oraz stoiska z pamiątkami a także Jurta .

W jurcie siedziały starsze panie, które poczęstowały Martynkę ciasteczkami i cukierkami , zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie z kirgiską babuszką

Do następnej atrakcji mieliśmy około 3,5 h jazdy, ale trochę nam się przedłużyło,

ponieważ co chwila zatrzymywaliśmy się na zdjęcia.

Do Kanionu Skazka dojechaliśmy bardzo późno - koło godziny 18-stej.

Wejście do Kanionu kosztuje 50 somów od osoby.

Kanion Skazka moim zdaniem to jedno z najładniejszych miejsc w Kirgistanie .

Kolory w Kanionie masywów skalnych robią ogromne wrażenie.

Skały są w kolorach pomarańczowym, czerwonym, żółtym, różowym oraz w niektórych momentach fioletowe. W Kanonie spędziliśmy około 1,5 h.

Zdecydowanie można poświęcić na to miejsce cały dzień.

Wieczorem dotarliśmy do hotelu, czyli do campa w, którym spaliśmy w Jurcie.

Okazało się, że to była najlepsza atrakcja tego dnia dla wszystkich.

Nocleg w takiej Jurcie to niesamowite przeżycie dla wszystkich z nas.





Dzień 3


Przy śniadaniu zapoznaliśmy się z Węgierką Zuzanną, która samotnie przez 2 miesiące zwiedza Kirgistan. Podrzuciliśmy ją tylko do głównej drogi, ponieważ nasze trasy były w przeciwnych kierunkach .

Ruszyliśmy w stronę plaż jeziora Issyk-kul. Tam spędziliśmy trochę czasu i ruszyliśmy

w kierunku kolejnej atrakcji Kirgistanu- Seven Bull, do pokonania mieliśmy 4 godzin w aucie. Oczywiście droga nam się przedłużyła, bo co chwilę zatrzymaliśmy aby porobić zdjęcia. Wjechaliśmy również po drodze w pasmo gór Barskoon na wysokośc prawie 4000 m n.p.m. Auto ledwo dało radę i baliśmy się, że nie zjedziemy do głównej drogi w kierunku Karakol (gasł silnik). Po drodze zjedliśmy obiad w urokliwym miejscu, w którym odbywają się wesela. Taki Kirgistański dom weselny z bazą noclegową. Jurta weselna była przepiękna.

Do Karakol dotarliśmy późnym wieczorem i spaliśmy w nowych domkach drewnianych. Byliśmy pierwszymi gośćmi, wszystko pachniało jeszcze świeżym drewnem.






Dzień 4


Po nocy spędzonej w nowych drewnianych domkach o 8:30 przyjechała po nas Pani, z którą dzień wcześniej umówiliśmy się, że będzie nas nawigować do restauracji, w której będziemy jeść śniadanie .

Po dojechaniu i wejściu na III piętro, trafiliśmy do bardzo luksusowej restauracji.

Śniadanie również było podane bardzo wykwintnie . Zastawa bardzo przypadła nam do gustu.

Natomiast same w sobie śniadanie nie było jakoś mega smaczne. Za to oprawa owszem i samo podawanie. Zdecydowanie jak na naszą rodzinę ilości podanych produktów była za mała . Po śniadaniu wróciliśmy do domku, żeby zabrać nasze rzeczy i wypić kawę  .

A wiecie ile zapłaciliśmy za jedną noc w tym domku  i śniadanie w restauracji za naszą rodziną?

- Całe 48 $ czyli około 190 zł za 5 osób łącznie.

Następnie musieliśmy się cofnąć kilka kilometrów, gdyż dzień wcześniej już nie zdążyliśmy zobaczyć miejsca, które było na naszej liście do zwiedzenia.

Po 30 minutach dojechaliśmy do miejsca docelowego, czyli Seven Bull.

Wjechaliśmy autem na punkt widokowy, z którego rozprzestrzeniał się cudowny widok. Musicie Sami zobaczyć czy miejsce było warte odwiedzenia.

Następnie mieliśmy do pokonania kilka godzin jazdy. Gdyż na ten dzień było do przejechania trochę kilometrów z Karakoł przez Semenovkoye Gorge i Grigorevskoe Gorge do miejscowości Czołponata.

Trasa pomiędzy pasmami górskim jest przecudowna, a widoki zapierające dech w piersiach. Pastwiska koni , baranów  i krów  na zielonym terenie wśród gór.

Na trasie jest kilka campów z tradycyjnymi jurtami  oraz miejsca, w których można zjeść lokalne dania oraz ryby z grilla.🐟

Na trasie również spotkaliśmy lokalsów, którzy za kilka somów umożliwiają zrobienie zdjęcie z sokołem. Oczywiście skorzystaliśmy z tej okazji.

Mogliśmy zrobić sobie zdjęcie z małym i dużym sokołem. Osobiście udało mi się utrzymać jednego dużego sokoła.

Natomiast Rafał i moja mama dali radę z obydwoma .

Na trasie widzieliśmy również świstaki wychodzące ze swoich norek.


Po przejechaniu trasy miedzy górami ponownie ruszyliśmy w stronę Czołponata. Do miejscowości dojechaliśmy koło godziny 18- stej.

Byliśmy bardzo głodni i ruszyliśmy na poszukiwanie lokalnych barów.

Trafiliśmy do baru, w którym stołuje się tutejsza ludność.

Bar bardziej przypominał bar mleczny, nie był ekskluzywny, ale jedzenie, które zamówiliśmy było bardzo smaczne.

Zamówiliśmy tradycyjne manty , kurdak z kurczaka , sałatkę, makaron z pulpetami oraz ryż z kotletem a także dwa rodzaje już gotowych przekąsek.


I najlepsze na koniec za wszystko zapłaciliśmy 1000 somów, czyli jakieś 45 zł 😁😁😁


Następnie ruszyliśmy w poszukiwaniu naszego noclegu, gdyż okazało się że dojazd i lokalizacja  nie była prosta do znalezienia.





Dzień 5


Po śniadaniu, które pierwszy raz w tej podróży robiliśmy sami ruszyliśmy w kierunku stolicy Kirgistanu -> Biszkek.

Trasa do przejechania to około 4 godzin ( 262 km ).

Nam oczywiście zajęło znacznie dłużej, gdyż zatrzymaliśmy się po drodze w Kanionie Konorcheck.

Mieliśmy w planach przejść szlak 3,5 km na wysokości 1700 m. n.p.m.

Martyna nam zasnęła więc przełożyliśmy ją do wózka i ruszyliśmy na szlak.

Nie było łatwo, droga była bardzo kamienista, a w niektórych momentach występowało błoto, gdyż wcześniej padało.

Przeszliśmy tylko do momentu, który można było "jako tako" przejechać wózkiem.

Widoki w kanionie przepiękne  zdecydowanie warto było się pomęczyć i choć trochę przejść szlakiem po kanionie.

Od kanionu zostało nam jeszcze trochę jazdy w kierunku stolicy.

Dojechaliśmy do Biszkek około godziny 16:30 i zdążyliśmy zobaczyć jeden z symboli stolicy, czyli Bazar Osh.

Na bazarze trzeba uważać na kieszonkowców, w tym miejscu można kupić wszystko.

Kupiłam na bazarze tradycyjne czapki, które noszą mężczyźni w Kirgistanie  oraz nakrycie głowy dla kobiet .


Byliśmy strasznie głodni więc ruszyliśmy na poszukiwania restauracji. Trafiliśmy na bardzo fajną knajpkę oczywiście, w której zajadają się lokalsi.

Za całą kolację zapłaciliśmy 75 zł . 😁


Następnie ruszyliśmy do Parku Panfilow, w którym jest wesołe miasteczko. To miejsce bardzo podobało się dziewczyną. Spędziliśmy około 1,5 godziny.

Każda karuzela kosztowała tyle samo czyli około 4 zł od osoby za przejazd.

Wieczorem dotarliśmy do hotelu, w którym spaliśmy pierwszą noc w Kirgistanie.

Rano po śniadaniu musieliśmy jechać umyć auto i oddać do wypożyczalni, a następnie taxi ruszyliśmy na lotnisko  gdzie mieliśmy lot do Zjednoczonych Emiratów Arabskich.



 
 
 
Zdjęcie autora: Paulina BaranowskaPaulina Baranowska

W ramach Tygodnia Europejskiego odwiedziłam wraz z moimi córkami Przedszkole im. Zajączka Złocieniaszka w Złocieńcu.

Opowiedziałam dzieciom kilka ciekawostek o wybranych krajach, a na zakończenie wspólnie z dziećmi ułożyliśmy flagi państw europejskich.

W spotkaniu wzięły udział dzieci z grupy Wiewiórki, Sarenki i Biedronki.

Mam nadzieję , że takich spotkań będzie więcej ! :)





 
 
 
Zdjęcie autora: Paulina BaranowskaPaulina Baranowska

         Niecałe 10 dni przed świętami postanowiliśmy, że okres Świat Bożego Narodzenia pierwszy raz spędzimy, nie przy wspólnym stole z rodziną, a w słonecznej Andaluzji.

Ten kierunek od bardzo dawna był na mojej liście „must see”. Jak tylko znalazłam bilety w tym terminie, nie zastanawiałam się długo nad podjęciem decyzji.

Wszystko pasowała, gdyż wyjazd by od soboty do wtorku (23-26.12.2023).


Wyjeżdżaliśmy w nocy z piątku na sobotę, gdyż wylot planowo mieliśmy mieć o godzinie 6:30 (Gdańska – Malaga), na miejsce przylecieliśmy o 10:30.Sobota miała być dniem organizacyjnym, gdzie mieliśmy zwiedzić Malagę. Oczywiście jak to u nas bywa „planować sobie można” i już na lotnisku zaczęliśmy z przygodami.

Nasz lot został opóźniony o ponad 5 godzin. Po przylocie okazało się, że nasz samochód, zarezerwowany od godziny 11:00 został wynajęty innej osobie. Udało się jednak wynająć inne auto, na które musieliśmy czekać ponad 1,5 godziny. Zanim załatwiliśmy wszystkie formalności związane z autem, naszą przygodę z Malagą zaczęliśmy prawie o godzinie 17:30. Na początek zakupy na cały pobyt, a następnie ruszyliśmy w kierunku Malagi. Po przyjeździe pospacerowaliśmy nadmorską promenadą przy słynnej plaży w Maladze (jak to ja nie odpuściłam zbierania muszelek). Następnie ruszaliśmy w kierunku wynajętego apartamentu, który mieścił w się w miejscowości Benalamdena.














Drugi dzień zaczęliśmy od wyjazdu na Gibraltar. Dojechaliśmy autem do granicy

i zostawiliśmy je na parkingu. Granice przeszliśmy pieszo, a następnie autobusem pojechaliśmy pod kolejkę linową, która wjeżdża na punkt widokowy, z którego rozprzestrzenia się przepiękny widok na Hiszpanię oraz na Afrykę (przy dobrej pogodzie można zobaczyć Maroko). Na punkcie widokowym byliśmy ponad godzinę, gdyż w wigilie kolejka czynna jest tylko do godziny 15:30. Mieliśmy szczęście, bo byliśmy ostatnimi osobami, które załapały się na kolejkę w dół. Następnie poszliśmy na przystanek autobusowy i dojechaliśmy do przejścia granicznego (Gibraltar -Hiszpania). Cofnęliśmy się na pas startowy, żeby zrobić krótką sesję zdjęciową. W sklepie z pamiątkami - obowiązkowo zakupiliśmy magnesu do naszej kolekcji 😊.

Gdy przeszliśmy na stronę Hiszpańska, pospacerowaliśmy wzdłuż uliczek z knajpkami i zobaczyliśmy, jak Hiszpanie spędzają wigilię. U nas o godzinie 16:00-17:00 zasiada się już do kolacji wigilijnej, natomiast Hiszpanie ubrani elegancko zaczynają wędrówki po barach/knajpkach a dzieci biegają i pilnują rodziców 😊 😊 Wszyscy byli bardzo weseli i głośni 😊

Niestety w tym dniu nie pościliśmy, gdyż ruszyliśmy na McDonald, a następnie wracaliśmy do naszego apartamentu na kolację wigilijną. Nie dojechaliśmy jednak szybko, ponieważ jadąc do naszej miejscowości, zobaczyliśmy ludzi tańczących przy choince i oczywiście dołączyliśmy do nich. Nie spodziewałam się, że o godzinie 19:00 w wigilie będę tańczyła pod choinką z szampanem. Oczywiście tradycyjną wigilię z barszczem, pierogami oraz prezentami także mieliśmy, tylko nieco później 😊





Następnego dnia po śniadaniu spakowani na kolejny dzień intensywnego zwiedzania ruszyliśmy w kierunku Ronda – to słynna miejscowość z przepięknym mostem między wąwozem skalnym. Nie mam pojęcia jak bez dźwigów i sprzętu obecnie nam dostępnego, można wybudować tak piękny most. Kolejnym punktem naszej wyprawy była oddalona o 130 km od Ronda, Sewilla. Dojechaliśmy po ponad 2-godzinnej podróży autem, ponieważ zatrzymywaliśmy się po drodze, żeby zrobić przepiękne fotki.

Sewilla w pierwszy dzień świąt była prawie pusta, na ulicach nie było ludzi (bardzo dziwne uczucie). Dużym problemem było znalezienia miejsca parkingowego pod Placem Hiszpański, po objechaniu kilka razy dookoła w końcu udało się zaparkować.

Zwiedzanie zaczęliśmy od bocznych drzwi, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Przeszliśmy schody i korytarz pełny fresków na ścianie, następnie ukazał nam się przepiękny widok na cały plac, jak i budynek. Dopiero wtedy zrozumieliśmy, że bardzo duża ilość Hiszpanów, spędza Święta, spacerując po Placu Hiszpańskim.

Słoneczko nam sprzyjało, a temperatura wynosiła jakieś 19-20 stopni Celsjusza. Zobaczyliśmy tłum ludzi, przy głównym wejściu więc poszliśmy zobaczyć, co tam się dzieje. Okazało się, że były to pokazy Flamenco oraz Paso Doble z muzyką na żywo.

Przecudne były zdobienia w ceramice oraz mostek, którym przechodziło się przez kanał. Można było również popływać mała łódeczka po tym kanale wzdłuż placu. Sam plac, frezy oraz ceramika i architektura sprawia, że przenośmy się w całkiem w inne miejsce. Bardzo mi się spodobało to miejsce i na pewno kiedyś pojedziemy tam na dłużej.






Może dojedziemy tam naszym kampervanem, (mamy w planach zakupić i dostosować go do naszych potrzeb. Następnie ruszyliśmy w poszukiwaniu otwartej knajpy z tapasami. Niestety jeździliśmy po mieście i wszystko było zamknięte, wiec nie mieliśmy okazji podczas tego wyjazdu posmakować przepysznych tapasów. Do naszego apartamentu mieliśmy ponad 200 km i prawie 3 godziny jazdy. Dotarliśmy wieczorem, zjedliśmy kolejną świąteczną kolację, a rano po śniadaniu ruszyliśmy już w stronę lotniska. Tak minął nam świąteczny czas w podróży do przepięknej i słonecznej Andaluzji.



 
 
 
bottom of page